Czy to wpis reklamujący usługi biura pośrednictwa zachęcającego do zakupów mieszkań na rynku wtórnym? Nie. To chłodna analiza tego, co się dzieje w naszych miastach, ku rozpaczy większości mieszkańców. Nawet tych, którzy dziś są klientami patodeweloperów.

Od kilku lat obserwujemy niepokojące trendy wśród rozwiązań stosowanych przez deweloperów, które sprowadzają się do jednego: upchnięcia jak największej liczby mieszkań (mniej ważne, jakich i jakiej jakości) na jak najmniejszej, bo przecież coraz droższej powierzchni. Komentatorzy i aktywiści nie zostawiają suchej nitki i wielu deweloperom zarzucają dziś patodeweloperkę. W czym się ona przejawia?

Bez ładu i składu, ale dużo

Tak w skrócie można ocenić wiele projektów budowlanych w polskich miastach. Wynika to najczęściej z braku aktualnych planów zagospodarowania, a tym bardziej chęci samorządów do wpływania na decyzje deweloperskie przy sprzedaży gruntów. Wystarczy przejazd przez polskie miasta i porównanie ich wyglądu ze zdjęciami sprzed nawet 10 lat (nie mówiąc o starszych!), by zobaczyć, że transakcjami na rynku gruntów rządził wyłącznie pieniądz, a nie wizja czy szerzej rozumiany interes społeczny. Co nim jest? Jest nim myślenie o tym, jak ludziom będzie się mieszkało w tym miejscu i czy będą chcieli tu zostać dłużej niż rok niczym studenci wynajmujący stancję. Ale aby zostali, muszą czuć się dobrze: mieć ładne, zielone i przyjazne otoczenie, zapewniony dostęp do terenów zielonych, zapewniony wygodny i sprawny dojazd do kluczowych miejsc do życia, pełną infrastrukturę urbanistyczną: szkoły, przychodnie lekarskie, handel, usługi w najbliższym sąsiedztwie. I nie chodzi tu bynajmniej o 5 lokali usługowych na dole wielkiego bloku wciśniętego między biurowiec a salon sprzedaży samochodów. Brakuje dziś pracy urbanistów, bo nikt nie jest nią zainteresowany (po co marnować tyle terenu na zieleńce czy sensowne rozwiązania komunikacyjne?) – liczą się tylko architekci, projektanci i budowlańcy. Oraz dobrzy menedżerowie sprzedaży.

Głód mieszkaniowy

Zjawisko patodeweloperki napędza niekończący się w Polsce brak mieszkań. A że nie każdego stać na dostosowane do jego potrzeb powierzchniowo M, to buduje się wiele małych lokali, nadal za wysoką cenę 1 mkw. Coraz częściej w miejscu starej kamienicy, którą zamieszkiwało maksymalnie kilkudziesięciu lokatorów, pojawiają się miniosiedla – wjazd przez niewielką bramę odsłania setki mieszkań wciśniętych w zrośnięte bryły budynków… 6- czy 7-piętrowych na terenie starej dzielnicy przy ścisłym centrum. Kto na to pozwolił? Kto zwrócił uwagę, że codziennie setki aut między godziną 7 a 9 będą wyjeżdżać z tej bramy i włączać się do ruchu na małej i zastawionej samochodami (tychże mieszkańców, którzy z chciwości lub braku miejsc nie kupli parkingu na terenie nowej nieruchomości) ulicy? Kto myśli o tym, że takie nagromadzenie betonu latem staje się nieznośne i dwa ozdobne klomby z zielenią przy wjeździe ani zieleń na niewielkich balkonach nie załatwią tematu klimatu i przyjemniejszego powietrza? Nie minie pięć lat, a mieszkańcy tego typu nieruchomości będą się skarżyli na hałas, zaduch czy nieznośną ciasnotę – z bloku do bloku można sobie rękę podać, nic więc dziwnego, że sąsiad zagląda nam codziennie w talerz. I będą szukali czegoś na przedmieściach, bo „w mieście żyć się nie da”.

Chlubne wyjątki

To jednak tylko część prawdy. Cały czas bowiem można znaleźć osiedla czy kompleksy budynków, które powstawały z myślą o wygodzie i komforcie mieszkańców w każdym wieku. Po pierwsze są to stare osiedla, o ile do ich psucia nie zostali zaproszeni deweloperzy wciskający swoje nowoczesne bryły pomiędzy dawne bloki. Są to kameralne osiedla powstające w bardziej zielonych okolicach, gdzie warunki zabudowy wymuszają większe odległości bloków i wpisanie się w architektoniczny krajobraz. W Poznaniu warto popatrzeć w stronę np. Grunwaldu. Wiadomo: będzie drożej, jeśli mówimy o rynku pierwotnym, ale tu najczęściej cena przełoży się na zadowolenie z mieszkania w danym miejscu, dzięki czemu zapobiegnie się dalszym ucieczkom i przeprowadzkom.

Jeśli myśli się o mieszkaniu nieco szerzej niż o układzie kilku pokoi z kuchnią, warto zerknąć na starsze osiedla. Jeszcze 20 lat temu wieszczono koniec budowli z wielkiej płyty, grożono, że się zawalą. Dziś… są nierzadko w lepszym stanie technicznym niż te obecnie budowane masowo w pośpiechu bloki. O ile o aspekt wizualny i estetyczny wielu bloków na starych osiedlach można się kłócić, o tyle ich otoczenie zapewnia znacznie wyższy komfort mieszkania niż w nowych ściśniętych ze sobą obiektach. Dobrze skomunikowane, z dużymi pasami zieleni, siecią chodników i dróg, zazwyczaj świetnie zlokalizowane, egalitarne, z bogatym życiem osiedlowym – zbudowane zgodnie z najlepszymi założeniami planistycznymi i urbanistycznymi, są przykładem, że stare nie musi być wrogiem nowego. Nowe starego – dziś już znacznie częściej.