Inwestorzy w dużych miastach coraz częściej kierują się ideą miast 15-minutowych (15min. city). Tymczasem te świetnie są realizowane – z natury rzeczy – w mniejszych polskich miastach, przyciągających atrakcyjnym położeniem i niższymi cenami nieruchomości.

Bliskość wszystkiego, czego potrzeba do codziennego życia w zasięgu odległości 15-minutowych – tak z grubsza można zdefiniować ideę miast 15-minutowych, o których mówi się ostatnio coraz więcej. Chodzi o takie planowanie przestrzeni, strategię urbanistyczną, dzięki której tworzy się bardziej zintegrowane i dynamiczne społeczności, których mieszkańcy do wszystkiego, czego potrzebują do życia, mogą dotrzeć w 15 minut pieszo lub rowerem.

Brzmi idealnie? Owszem, ale i coraz częściej realnie. Wymusiła to nie tylko pandemia, ale i zmiany w trendach społecznych.

Duzi deweloperzy w dużych miastach już dawno odkryli, że nie wystarczy postawić bloki z częścią handlową i usługową, placem zabaw i parkingami, by przyciągnąć tym dzisiejszych klientów. Dziś potrzeba bardziej wielofunkcyjnych dzielnic. Liczy się otoczenie i lokalizacja związana z dojazdem do pracy, instytucji edukacyjnych, urzędów, infrastruktury sportowej, miejsc spotkań i spędzania wolnego czasu, przychodni lekarskich oraz do ważnych węzłów komunikacji, dzięki którym można zrealizować inne potrzeby, na przykład kulturalne.

Pod tym względem szansę na rewitalizację i ściągnięcie mieszkańców mają mniejsze miasta, z natury umożliwiające szybsze przemieszczanie się między strategicznymi punktami i położone bliżej natury czy często ciekawych turystycznie terenów. Problemem jednak w wielu z nich jest brak mieszkań lub/i pracy, a często również oferty kulturalnej i związanej ze spędzaniem wolnego czasu. O ile w latach 90. samorządy patrzyły zwłaszcza na możliwości rozwoju gospodarczego i zapewnienia miejsc pracy swoim mieszkańcom, to teraz coraz częściej realizują strategie, które poprawiają jakość życia, uwzględniając głos lokalnej społeczności i przyciągając tych, którym po wyjeździe do pracy lub na dalsza naukę nie spieszyło się z powrotem do rodzinnego małego miasta – często z tego powodu, że „nic się tutaj nie dzieje”. Włodarze miast obecnie zwracają uwagę zwłaszcza na problemy z mieszkaniami i pracą, ale zaraz za nimi na stworzenie miejsc spotkań i propozycji spędzania wolnego czasu, takich jak centra kultury, kina, parki. Wielkopolski Pleszew za stworzenie przestrzeni do spędzania czasu na pokolejowych terenach z nową biblioteką i domem kultury otrzymało nagrodę główną Towarzystwa Urbanistów Polskich w konkursie na najlepiej zagospodarowaną przestrzeń publiczną w Polsce.

Takich przykładów udanych rewitalizacji w mniejszych miastach przybywa, a doceniają to zwłaszcza mieszkańcy dużych miast zmęczeni chaosem, hałasem, wiecznym staniem w korkach i wychowywaniem dzieci na tylnym siedzeniu samochodu.

Atutem mniejszych miast są ceny nieruchomości – jeśli młodzi ludzie zakładają rodzinę, dziś nie stać ich na lokum w dużym mieście, ponadto łatwiej żyje się rodzicom z dziećmi w miejscu, w którym mają korzenie – otoczeni są bliskimi, gotowymi ich wesprzeć osobami. Pandemia sprawiła, że przedstawiciele licznych profesji zostali zwolnieni z pracy w biurach na rzecz pracy w domach, co pozwala im swobodniej decydować o miejscu zamieszkania. Dlatego mniejsze miasta mogą zacząć łapać wiatr w żagle i dobrze skorzystać na tej fali wznoszącej.

O innych ciekawych rozwiązaniach małych miast przeczytasz w serwisie „Tygodnika Powszechnego”.